niedziela, 16 grudnia 2007

Wigilia na Żywiecczyźnie

Wigilia Bożego Narodzenia (24 grudnia) w Beskidzie Żywieckim - podobnie jak w innych regionach Polski - jest uznawana za najbardziej niezwykły dzień roku, kiedy wszystko to, co na pozór codzienne, nabiera niecodziennego znaczenia, stając się magicznym punktem odniesienia pozwalającym przewidywać - a w pewnej mieżrze także wpływać na to - jak potoczą się sprawy gospodarcze i losy poszczególnych członków rodziny. Służy temu cały ukształtowany przez wielowiekową tradycję system wierzeń i obrzędów, zwyczajowych nażkazów i zakazów, wróżb i praktyk o charakterze religijnym i religijno-magicznym. Regionalne przysłowie mówi:, "jaka wigilia - taki cały rok". Dlatego w tym dniu nie wolno ociągać się z robotą, kłócić się ani przeklinać. Gdy dopisała pogoda powtarzano z zadowoleniem: "Jak we wigilie jasno, to w stodole ciasno" - będą dobre urodzaje. Symboliczżne słowa wypowiadane w dobrej intencji nabierały pozytywnej mażgicznej mocy. Analogicznie zatem jak na Tomę winszował każdy, kto wchodził do domu. Już od świtu chłopcy przychodzili zawinszować sążsiadom z placu5, chrzestnym rodzicom i krewnym, a dzieci z biedniejższych rodzin biegały po całej wsi, "bo chciały coś sobie zarobić". A jako że "wigilia to jest szczodry dzień", wszędzie małym gościom daważno jabłka, cukierki lub parę groszy.

Przygotowanie drzewka wigilijnego

Jeszcze przed wschodem słońca gospodarz szedł do lasu po wigilijne drzewko, zwane powszechnie położnicą, ścinając przy tej sposobnożści także wierzchołki mniejszych jodełek, przeznaczone do ozdobienia świętych obrazów w izbie oraz do zatknięcia w szopie dla bydła. Przyżniesione drzewka pozostawały w sieni, dopóki nie zdjęto ubiegłorocznej połaźnicy ze strychu a gałązek zza obrazów, przemawiając do nich w trakcie tej czynności: "wychodź gościu stary, bo tam pójdzie nożwy...". Następnie połamane suche gałązki zapalano pośrodku izby - bezpośrednio na klepisku lub na brytfannie - i wszyscy grzali nad ogniem ręce i bose stopy, "żeby ich nie bolały, żeby nogi nie obierały, jak będą chodzić boso, żeby byli zdrowi". Po tym profilaktycznym zażbiegu zdrowotnym zapalano przed domem stare drzewko, a dzieci jak najspieszniej obiegały z nim sad, "bo trzeba było obgonić z ogniem wszystkie goje [drzewa], żeby dobrze rodziły". Wreszcie przychodziła pora, kiedy ojciec rodziny uroczyście wnosił do izby nowe drzewko, winszując przy tym: "Na scyńćci! Na zdrowi! Na tom świyntom wilijom! Żebyście byli zdrowi, weseli, jako w niebie janieli!" i kończąc te życzenia nieodzownym potrójnym podskokiem. Po winszowaniu można już było wigilijne drzewko ubierać i zawieżsić pod powałą w rogu izby. Z początkiem stulecia wieszano na nim tylko jabłka i kulisty świat - symboliczną ozdobę wyklejoną z opłatżków. Nieco później także ciastka wyciskane z foremek, orzechy, kwacki (karpiele) w kolorowych bibułkach, kostki cukru owinięte staniolem, cukierki i papierowe łańcuchy. Z czasem tradycyjna wisząca połaźnicą zaczęła ustępować na rzecz stojącej choinki ozdabianej na wzór miejżski fabrycznymi świecidełkami. Obecnie coraz częściej w domach góżrali żywieckich w miejsce pachnącej lasem jodełki pojawiają się sztuczżne, plastikowe drzewka.

Przygotowanie stołu wigilijnego

Po dzień dzisiejszy natomiast powszechnie zwraca się uwagę na trażdycyjne przygotowanie stołu wigilijnego, na którym rozkłada się grubą warstwę siana, "żeby Panu Jezuskowi było miękko" - jak tłumaczą jedni, lub "żeby siano w przyszłym roku było bogate" - jak powiażdają inni. Do siana kładzie się owies w chusteczce, dosypywany późżniej do ziarna siewnego na urodzaj. Wkłada się także pieniądze - nieżgdyś srebrne monety, obecnie całe portfele - "żeby przez cały rok nie brakło w domu pieniędzy". Dawniej wkładano także główki czosnku i cebuli, aby domownicy byli tak samo krągli i zdrowi. Wszystko to rażzem nakrywa się lnianą płachetką do siocia, a obecnie także obrusem. Na nakrytym stole musi leżeć bochen swojskiego chleba, niekiedy zaś nawet cztery bochenki w czterech jego rogach "żeby ze wszystkich czterech stron świata dar boży szedł do domu. Obok chleba leżą opłatki dla ludzi i dla zwierząt inwentarskich, stoją miseczki z miożdem i z masłem oraz leżą łyżki, w tym "jedna zbytna dla przybysa", czyli niespodziewanego gościa. Przygotowuje się także świece dla wszystkich uczestników wieczerzy.

Pod stołem stawia się koszyk z dorodnymi ziemniakami a częstokroć także z kwakami, burakami pastewnymi, marchwią i pietruszką, które hoduje się na nasieżnie. Tradycja nakazuje bowiem, aby przy wigilijnym stole było "wszyżstko, co się sieje i co się sadzi, żeby Pan Bóg opatrzył", gdyż wszystko, co ma kontakt z tym stołem, "święci się" w trakcie wieczerzy, zyskując tym samym szczególną wartość.

Ten tradycyjny model przygotowania stołu, aktualny po dziś dzień, powoduje, że i sam przeżbieg wieczerzy wiernie nawiązuje do tradycji regionalnych i lokalnych, o rodowodzie sięgającym niejednokrotnie w bardzo odległą przeszłość.

Wieczerza wigilijna

Gdy na niebie zabłyśnie pierwsza gwiazda, gospodarz idzie do szożpy, aby krowom, koniom i owcom dać chleb z opłatkiem i najlepsze siano. Trzeba bowiem, "żeby zwierzęta jadły w tym samym czasie co ludzie i chwaliły gospodarza", jako że "we wilije w nocy krowy godają i wszystka zwierzyna gado".

We wszystkich badanych wsiach przedstawiciele najstarszego pokoleżnia pamiętają, jak bezpośrednio przed wieczerzą zapraszano do wspólżnego stołu dusze zmarłych członków rodziny oraz inne nieznane, a błążkające się w tę noc duchy. Z myślą o duszach zmarłych lub o jakimś bliżej nieokreślonym ewentualnym przybyszu-wędrowcu zawsze na stole kładziono dodatkożwą łyżkę, a wspólną modlitwę przed posiłkiem kończono odmawiając trzykrotnie "Wieczne odpoczywanie...".

Przy wieczerzy najważniejszą rolę pełnił najstarszy mężczyzna, dziażdek lub ojciec rodziny. On pierwszy brał ze stołu opłatek, maczał go w miodzie i po starszeństwie dzielił się nim z wszystkimi obecnymi. Dawżniej odbywało się to w milczeniu. Obecnie opłatkiem dzieli się każdy z każdym, składając sobie nawzajem życzenia dowolnymi słowy. Po tej ceremonii wszyscy siadali i wieczerza rozpoczynała się od chleba. Był to z reguły chleb pieczony w domu. Nosił miano "godniego chleba" i traktowany był jak świętość. Napoczynając bochenek gospodarz najpierw odkrawał z niego piętkę, zwaną okrajkiem, wycinał z niej miękki śrożdek, w wydrążenie wciskał opłatek i przykrywał go na powrót wykrożjoną ośrodka. Tak przysposobiony godni okrajek wkładał do siana, pod płachtę przykrywającą stół. Okrajek pozostawał tam przez całe święta, po czym przechowywano go z wielkim pietyzmem, wierząc, że w ciągu roku pomoże w różnych potrzebach: pokruszony do ziarna siewnego ożywi jego siłę wegetacyjną i uchroni plony od klęsk żywiołowych, a zmieszany z kadzidłem przed pierwszym wiosennym wypasem zapewżni pomyślny chów bydła. Z początkiem stulecia, gdy we wsiach góralżskich panowała wielka bieda, godni okrajek stanowił kwintesencję czci, jaką w kulturze ludowej chleb był darzony.

Odłożywszy okrajek do siana, gospodarz rozdawał wszystkim po starszeństwie kolejne kromki. Należało je grubo smarować masłem, "żeżby się krowy dobrze doiły, żeby cały rok było grubo". Dalej następożwały potrawy wigilijne, których wraz z chlebem powinno być 12, "bo było dwunastu apostołów", a w ich skład wchodziło "wszystko co się w polu rodziło". Z każdej potrawy pierwsze trzy łyżki gospodyni odżkładała do skopca, przeznaczając je dla krów, a jak wspominają w Żabnicy, także dla wilka.

Mniej więcej do czasów drugiej wojny światowej wieczerzę wigilijną powszechnie spożywano ze wspólnej miski, a i obecnie z szacunku dla tradycji wiele rodzin postępuje tak samo. Jadłospis współczesny też niewiele różni się od dawnego, jakkolwiek wzbogacił się o smażone ryby słodkowodne i różne rodzaje słodkich ciast. Wedle tradycji każżdej potrawy należało skosztować.

W trakcie jedzenia rozmowy powinny toczyć się wyłącznie wokół upraw polowych. W ogóle, przez cały czas tego obrzędowego posiłku obowiązywały szczególne wzory zachowań. A więc nie wolno było wstawać od stołu, by nie spowodować tym śmierci swojej lub kogoś ze współbiesiadników. Właśnie dlatego wszystkie potrawy stawiano w garnkach na ławie w zasięgu ręki, a starzy ludzie częstokroć postępują tak nadal. Przypadkowy brak jednej łyżki również komentowano jako zapowiedź śmierci w rodzinie, podobnie jak upuszczenie łyżki na ziemię. O życiu śmierci wróżono też z ognia i dymu wigilijnych świec. Jeśli świeca pażta się jasnym, równym płomieniem, jej właściciel mógł oczekiwać zdrowo przeżytego roku, podczas gdy migotanie i szybkie spalanie się świecy wróżyło chorobę lub śmierć. Po wieczerzy wszyscy dmuchali na swoje świece i obserwowali dym. Gdy unosił się prosto w górę oznaczał zdrowie, natomiast ścieląc się ku ziemi lub ku drzwiom zapowiadał śmierć.

Wieczerza kończyła się wspólną modlitwą dziękczynną za przeżyty rok i prośbą o pomyślność w nowym roku. Po niej przychodziła pora i kolejne wigilijne wróżby i praktyki magiczne. Kawalerowie wychodzili przed dom, aby postrzelać z batów. Gdy było kilka panien w domu wróżyły, która pierwsza z nich się wy-a, przestawiając przez izbę do progu trzewiki, analogicznie jak w wigilię św. Andrzeja.

Wróżby wigilijne

Najpopularniejsze wróżby, które przetrwały do czasów obecnych - choć głównie dla żartu - polegały na nasłuchiwaniu przed domem, jakie odgłosy i z której strony dobiegną. Śpiew, muzyka, rżenie konia zapowiadały rychłe wesele; stukot (np. zatrzaskiwanych drzwi) - pogrzeb; strzelanie (np. z bata) - wojnę, a szczekanie psa wskazywało, której strony zjawi się narzeczony. W czasach jeszcze nieżco odleglejszych gospodarz przewiązywał się płachtą, do której wkładał chleb, i tak przyodziany chodził naokoło domu, kreśląc ponad drzwiami i oknami budynku mieszkalnego oraz na wrotach stodoły i szopy dla bydła krzyżżyki poświęconą kredą. Zabieg ten miał na celu zabezpieczenie całego dobytku przed wszelkim złem zagrażającym z zewnątrz. Noc wigilijna pełna była bowiem tajemnic i cudów. Ludzie opowiadali, że "wszyjskie bydlęta gadają ludzkim głosem, krowy, konie, barany. Tak ludzie powtarzali, ale nikt tego nie słyszał". Opowiadali także, że o samej półnożcy woda zamienia się w wino. Starsi dobrze jeszcze pamiętają, jak po tę wodę biegli ludzie z putniami do studni. W domu trzeba było się jej napić, a rankiem w Boże Narodzenie "wszyjscy się w tej wodzie myli. Kładli do niej piniądz srebrny - głowa do góry, orzeł w dół. Myli się, żeby byli zdrowi.

źródło: http://www.lo-zywiec.pl/

Brak komentarzy: